galeria

         

Odbudowa małych ojczyzn

Krzysztof Pawłowski - rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu zorganizował 28 stycznia w Warszawie konferencję okrągłego stołu na temat: REFORMA POWIATOWA - WYZWANIA USTROJOWE, POLITYCZNE I CYWILIZACYJNE POLSKI. Cytujemy fragmenty niektórych wypowiedzi.

Minister Wiesław Walendziak - szef kancelarii premiera:

- Kilkutygodniowe opóźnienie w naszych pracach wynika z tego, że ruszyliśmy z dużym animuszem i mniejszymi workami pod oczyma - jak patrzę na męczenników reformy powiatowej - i po pewnym czasie okazało się, że sprawy powiatów i województw automatycznie rzutują na rozwiązania w innych dziedzinach: służby zdrowia, ubezpieczeń itd. Właściwie podczas prac nad ową reformą uświadomiliśmy sobie, iż jej wymiar jest znacznie głębszy niż na początku sądziliśmy. Stąd opóźnienie, ale w najbliższych dniach te prace się zakończą.

Mając dylemat: "czy poprzez reformę powiatową chcemy osiągnąć tylko cele ekonomiczne, czy też raczej odbudowywać naturalną wspólnotę lokalną", opowiadamy się przede wszystkim za tym drugim. Zamierzamy wspomagać proces uobywatelnienia państwa. Chcemy kontynuować to, co się zaczęło wraz z przełamaniem syndromu "my - oni" na poziomie gminnym. Ale, oczywiście, pracujemy też nad sensownymi urządzeniami organizacyjnymi i ekonomicznymi. Myśląc o odbudowie naturalnych wspólnot lokalnych, proponujemy podział kraju na około 300 powiatów, tak zresztą jak to było planowane w połowie roku 1993. Decydują tu nie tylko względy ekonomiczne, ale także więzi lokalne, entuzjazm i pamięć historyczna. Zależy nam na odbudowaniu powiatowych małych ojczyzn, w których ogniskować się będzie życie społeczności lokalnych.

Natomiast argumenty ekonomiczne będą decydować przy tworzeniu mapy dużych województw.

Rząd na pewno nie zgodzi się na polityczny targ i przyjęcie rozwiązań nie mających racji ekonomicznych.

Trwa dyskusja, czy województw ma być 12, 13 czy może oczko, dwa więcej. Na pewno nie więcej.

Nie jest dla mnie zrozumiała dramatyczna obrona maleńkich województw. Na przykład byłem zaskoczony niektórymi wypowiedziami hierarchów Kościoła katolickiego. Sam jestem posłem z niedużego województwa elbląskiego. Wydaje mi się, że wielu adwersarzy przekonałem i to w przedziwny sposób. Zostałem niedawno zaatakowany z powodu fatalnych inwestycji centralnych w zakresie usług medycznych w Elblągu. Między innymi politycy SLD gwałtownie krytykowali, że miały dojść jakieś bardzo ważne urządzenia i nie doszły. Poprosiłem o mapę owych inwestycji w skali kraju. I zobaczyłem kilka miast, w które pompuje się tomografy, rezonanse magnetyczne w sposób przekraczający granice zdrowego rozsądku. W Warszawie, Gdańsku czy Poznaniu jest często więcej takich urządzeń niż w Berlinie czy Amsterdamie. Zapytałem ludzi w Elblągu, czy to byłoby możliwe w dużym województwie, którego budżet będzie bacznie obserwowany przez sejmik?

Oczywiście, ujawniają się dylematy wielkich miast. W warszawskiej czy poznańskiej prasie ukazały się teksty: a po co nam właściwie ta reforma? Jesteśmy silnymi gminami, dajemy sobie nieźle radę, mamy sporo pieniędzy z podatków. Po co w Warszawie mamy się martwić Ciechanowem? Niech pyzieje jak najszybciej.

Duże miasta dadzą sobie radę. Natomiast problemem Polski jest gwałtowne rozwarstwianie i marginalizacja małych województw.

Powstaje pytanie: czy w polityce warto robić pewne rzeczy tylko dlatego, że są słuszne? Z historii wynika jednak, że opłaca się być politykiem, który ma poglądy. Jeśli polityk jest tylko telemetrą - robi permanentne sondaże nastrojów i zależnie od tego jest przeciwko albo za - to może nie ma co tej reformy podejmować. Twierdzę, że w rządzie AWS i UW takich polityków nie ma. Dlatego ta reforma zostanie przeprowadzona i dzięki temu za cztery lata wygramy wybory. Także dlatego, że na czele wielu list wyborczych do parlamentu będą ci, którzy tę reformę wprowadzali.

Elżbieta Hibner - doradca premiera:

- Jednoczesne reformowanie administracji publicznej i ochrony zdrowia to operacja bardzo poważna i ryzykowna. Z drugiej strony jednak, brak reform jest chyba jeszcze bardziej ryzykowny. Często w Polsce to, co państwowe traktuje się jak niczyje. To, co gminne ma już gospodarza. Dzięki wprowadzeniu powiatów zyska go następna, znaczna część wspólnego majątku. Jest to jeden z bardziej optymistycznych wątków reformy. Dochodzą głosy: przecież samorządy zamknęły żłobki, zmniejszyły liczbę przedszkoli i bibliotek. Ryzyko zawsze istnieje. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że oświata czy służba zdrowia to miejsce pracy ogromnej liczby ludzi z wyższym wykształceniem. Ta wielka, wpływowa grupa pracowników właściwie do dziś nie ma profitów z nowego ustroju, z gospodarki rynkowej. Ciągle są zetatyzowani, ciągle reguluje się im pensje, nieustannie wyczekują decyzji o wzroście swoich zarobków.

Pora, aby mieli wpływ na to, jak kształtuje się ich miejsce pracy. A więc reformie administracyjnej muszą towarzyszyć pewne przekształcenia własnościowe w sferze publicznej i pewne zabezpieczenia.

Powinno zostać wprowadzone ustawowe pojęcie instytucji użyteczności publicznej. Aby prywatny właściciel mógł korzystać ze środków publicznych i w sposób odpowiedzialny wykonywać zadania publiczne - racjonalniej niż robi to urzędnik ministerialny czy wojewódzki.

Mam nadzieję, że inaczej zaczną funkcjonować szkoły i szpitale, gdy będą miały swego właściciela blisko podatnika, blisko pacjenta. A z drugiej strony, pracownicy tych instytucji będą mieli realny wpływ na swoją pracę i sposób jej wynagradzania.

Jan Olbrycht - burmistrz Cieszyna, wiceprezes Związku Miast Polskich:

- Czy gmina czuje zagrożenie powiatem? To jest skrót myślowy. Gmina może oznaczać społeczność lokalną bądź władze lokalne. Wydaje mi się, że społeczność lokalna nie ma obaw, a nawet przeciwnie, oczekuje powstania powiatów. Jako socjolog nie mam wątpliwości, że tożsamość powiatowa istnieje nadal. Zaś co do władz, to rzeczywiście, często samorządowcy zachodni mówią polskim burmistrzom - czy wy sobie nie zdajecie sprawy, że gdy powstaną powiaty i regiony to rynek polityczny się zapełni? Na razie wy jesteście ważni. Mówi się, że gminy to najbardziej udany element reform, a wy jesteście tacy wspaniali. Kiedy pojawią się starostowie, radni powiatowi, regionalni - wasza ranga spadnie. Obok związków miast powstaną związki powiatów. Będziecie funkcjonować w bardziej skomplikowanym spektrum politycznym. Będzie trudniej. Mimo to większość samorządowców gminnych zabiega o powstanie powiatów. Robimy to z poczucia odpowiedzialności za kraj.

Albo reformujemy go, albo nie. Trzeba się na coś zdecydować.

Ksiądz profesor Franciszek Kampka - KUL:

- Projektowaną reformę administracji publicznej pojmuję jako działanie zmierzające do realizacji zasady pomocniczości. Jest to zdroworozsądkowa zasada podziału kompetencji, mająca zapewnić, z jednej strony, skuteczne funkcjonowanie państwa, a z drugiej, optymalny rozwój jednostki ludzkiej.

Zasada pomocniczości została sformułowana przez Piusa XI w encyklice "Quadragesimo anno". Papież powiada w niej, że nie wolno jednostkom wydzierać i na państwo przenosić tego, co jednostka jest w stanie wykonać sama. Zasada pomocniczości streszcza się w zdaniu: tyle wolności ile możliwe, tyle władzy ile konieczne. Cała trudność polega na zdefiniowaniu tego, co jeszcze jest możliwe i tego, co już jest konieczne. Pius XI zwraca uwagę, że stosując zasadę pomocniczości trzeba uwzględniać ciągłe, dynamiczne przekształcanie się struktur społecznych.

Polskie określenie pomocniczość jest odpowiednikiem zlatynizowanego określenia subsydiarności. To zaś pochodzi od łacińskiego subsidium, oznaczającego pomocniczy, rezerwowy oddział wojska, który przewidujący dowódca trzyma w odwodzie podczas walk. Subsidium wykorzystywane jest wtedy, kiedy siły żołnierzy pierwszej linii słabną i można wątpić, czy zdołają wywalczyć zwycięstwo. Ważne jest więc uchwycenie właściwego momentu, w którym państwo musi reagować. To podstawowa kwestia w zastosowaniu zasady pomocniczości.

Zasada pomocniczości domaga się aktywności jednostki, czego nie da się zarządzić. Naiwnością byłoby też spodziewać się, że samo przesunięcie administracyjnych granic uruchomi automatycznie tę aktywność. Zawsze będzie w tym przeszkadzać frustracja społeczna, z którą cały czas w Polsce mamy do czynienia.

Lekiem na frustrację jest sukces i to, że konkretni ludzie w terenie będą czerpać z niego profity. To nakręci dynamizm społeczny. Ludzie muszą mieć poczucie, że udało się coś zrobić.

Urząd nauczycielski Kościoła, mówiąc o zasadzie pomocniczości, nakazuje akcentować struktury pośrednie - wszelkie więzi społeczne. Im ich więcej, tym większa szansa na powodzenie reformy.

Rudolf Borusiewicz - przewodniczący Zarządu Sądeckiej Miejskiej Strefy Usług Publicznych:

- Mówi się, że po utworzeniu powiatów będzie bałagan. Tak! Ale powiat go nie spowoduje. Powiat go obnaży. Pokaże, że ten zegarek nie jest sprawny.

Po roku działania naszej strefy dokładnie wiemy, ile wydaliśmy na szkoły, ile na służbę zdrowia, a ile na dom pomocy społecznej. Wiedzieliśmy to jeszcze przed końcem roku, bo zgromadzenie nas do tego zobowiązało. Mamy zamknięty bilans i świadomość, że nie mamy długów. Ale nie możemy się porównać ze szkołami, szpitalami, przychodniami w pozostałej części województwa. Tam jeszcze nie ma konkretnych danych, bo nie istnieje potrzeba operacyjnej informacji o kosztach, o faktycznie zaangażowanych środkach.

Krzysztof Pawłowski - rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu:

- Moim guru od zarządzania jest Peter Drucker. Przeciwnicy wprowadzenie powiatów często go cytują. Tylko że Drucker pisze o normalnym, dobrze urządzonym, w pełni demokratycznym państwie. Chciałbym, żeby moje wnuki w przyszłości kłóciły się o zlikwidowanie jednego szczebla samorządu. Ale na razie żyjemy w kraju ze zniszczoną strukturą społeczną i odnoszenie nauk o spłaszczaniu struktur do naszego państwa jest poważnym nadużyciem naukowym.

Dla mnie najważniejszym argumentem za wprowadzeniem powiatów jest to, że następnych 10 tysięcy ludzi w Polsce będzie musiało się zająć naszymi wspólnymi sprawami.

notował Bogdan Mościcki

“Wspólnota”, Rocznik 1998, Nr 6, str.4

     

galeria