galeria

         

Metropolia warszawska

Lech Isakiewicz

W reformie terytorialno-ustrojowej aglomeracja stołeczna powinna być potraktowana w sposób odrębny.

Zapóźnienie systemu transportowego stanowi zapewne najpoważniejszą przeszkodę w naszej integracji z Europą. Najważniejszym węzłem tego systemu jest Warszawa. Już obecnie zatyka się ona ruchem samochodowym, który ciągle rośnie. Czeka ją katastrofa, jeśli szybko nie powstaną niezbędne autostrady, obwodnice i mosty. To ogromna praca i ogromne wydatki. Potrzebny jest do tego osobny system planowania przestrzennego, zarządzania i dystrybucji środków. Sprawy te jednak dotyczą aglomeracji warszawskiej, nie całego Mazowsza.

W sposób jednolity dla całej metropolii powinna być prowadzona także gospodarka odpadami. Rozmawiając z mieszkańcami, którzy protestują przeciwko lokalizacji wysypiska, trzeba im coś zaproponować, najczęściej pieniądze, i to duże. Takimi nie dysponuje gmina ani powiat. Może je natomiast posiadać województwo samorządowe, ale Mazowsze będzie miało własne sprawy i kłopoty.

Atutami Warszawy są wysokie zarobki, możliwości rozwojowe we wszystkich dziedzinach, magia stołeczności. Ciągną tu ludzie prężni, ambitni, nie mający warunków rozwijania się gdzie indziej. Jest prognoza, że do 2010 roku na obszarze obecnego województwa przybędzie 600 tysięcy osób; średnio co roku tyle, ile mieszka w Legionowie czy Pruszkowie. To niesamowite liczby. Wielu przybyszów już się gnieździ w marnych warunkach, w rozłące z rodziną. Na ogół nie stać ich na osiedlanie się w Warszawie (która ma zresztą nie uregulowane problemy gruntowe), będą więc szukać swego miejsca w aglomeracji. Nad tym żywiołem trzeba jakoś zapanować.

Ustrój, jaki rząd przygotowuje dla aglomeracji warszawskiej, nie tylko nie ułatwi rozwiązywania wymienionych problemów, ale wręcz je utrudni. Proponuje się przekształcić dotychczasowe miasto stołeczne Warszawę w specyficzny powiat (odbierając przy okazji część kompetencji gminom warszawskim), dodać dwa inne powiaty warszawskie: wschodni i zachodni oraz siedem powiatów, których stolicami byłyby: Pruszków, Grodzisk Mazowiecki, Nowy Dwór Mazowiecki, Legionowo, Wołomin, Otwock i Piaseczno. Taka struktura szatkuje aglomerację (która do tej pory była przynajmniej jednym województwem) oraz tworzy mur między Warszawą i sąsiednimi gminami.

Nie rozumiem, dlaczego ustrój stolicy jest traktowany jako drugorzędny fragment reformy powiatowej. Dlaczego rząd godzi się na rozwiązania dyktowane lokalnymi interesami i ambicjami warszawskich oraz podwarszawskich polityków, zapominając o sprawach globalnych.

Rozumiem, że wymienione miasta chcą być stolicami powiatu. One rzeczywiście się rozwijają. Gdyby je przenieść 100 km dalej od Warszawy, skupiłyby wokół siebie w sposób naturalny sąsiednie gminy, jako ośrodki typowego powiatu ziemskiego. Ale tak nie jest. Te miasta powstały i rozwijają się w aglomeracji, gdzie powiązania są o wiele bardziej skomplikowane. Nieporęt nie widzi swojego miejsca przy Legionowie; Marki, Ząbki czy Zielonka - przy Wołominie; Błonie czy Piastów przy Pruszkowie; Konstancin przy Piasecznie; Karczew przy Otwocku itd., itp. Są miejscowości, które w ogóle nie wiadomo, do jakiego powiatu należałoby przydzielić, na przykład Babice albo Łomianki. Dlatego stworzono dwa "dodatkowe" powiaty warszawskie: zachodni i wschodni.

Tymczasem w województwie warszawskim jest wiele gmin o dużym potencjale ekonomicznym i ludzkim, o niezłej infrastrukturze społecznej (i bardzo złej infrastrukturze technicznej). Gminy te już de facto wykonują zadania powiatowe. Nie tylko 7 planowanych stolic podwarszawskich powiatów i nie tylko 11 gmin tworzących miasto stołeczne. Nie wolno im odbierać tych zadań, byłoby to wbrew zasadzie subsydiarności.

W takiej sytuacji nowe powiaty byłyby "bieda-powiatami". Istniałaby przepaść między oczekiwaniami wobec nich a ich rzeczywistymi możliwościami. Tego nie dałoby się jednak wytłumaczyć mieszkańcom, którzy wiedzą, że województwo warszawskie ma zdecydowanie najwyższe dochody w kraju. Mimo to potencjalne dochody władz w aglomeracji są bardzo skromne w stosunku do wydatków, jakie na tym terenie trzeba ponieść. Byłoby tragedią, gdyby te środki rozproszono na 10 budżetów powiatowych.

Nie wszędzie są szpitale czy dobre szkoły, ale mieszkańcy łatwo do nich dotrą po sąsiedzku (wcale niekoniecznie w przypisanym sobie mieście powiatowym). Najczęściej po prostu będą dojeżdżać do nich do Warszawy, bo przecież to ona obsługuje cały region. To kolejny powód, żeby traktować go jako jedną całość. Gdyby tę skomplikowaną sieć powiązań zbiegających się w Warszawie przeciąć granicami powiatów, wybuchnie niesamowicie dużo konfliktów.

Dlatego uważam, że powiaty nie są odpowiednią strukturą dla rozwiązywania problemów Wielkiej Warszawy. Rozumiał to już rząd w 1936 roku, proponując, aby na obszarze gminy miasta stołecznego (która od 1919 roku miała status województwa) i otaczającego ją powiatu warszawskiego utworzyć województwo stołeczne. Obejmowałoby ono obszar dzisiejszych 33 gmin. Z różnych powodów Sejm nie uchwalił tego projektu, ale ówczesna koncepcja Warszawskiego Zespołu Miejskiego została wykorzystana w czasie powojennej odbudowy. Wszystkie plany rozwojowe od 1945 roku robiono dla obszaru aglomeracji warszawskiej, czyli obecnego województwa. W latach 1975-90 stanowiło ono jakby część miasta Warszawy; prezydent był zarazem wojewodą.

Te wszystkie czynniki powodują, że coraz więcej osób skłania się ku utworzeniu metropolii warszawskiej. Taka inicjatywa została sformułowana przez przedstawicieli dziewięciu gmin; wkrótce do nich dołączyło dziesięć kolejnych.

Unia Metropolii Polskich - która także widzi konieczność utworzenia ustroju metropolitalnego dla Warszawy - z zadowoleniem powitała naszą inicjatywę. Przez prezydium Sejmiku Warszawskiego zostałem upoważniony do ustalenia (wspólnie z komisją metropolitalną, której przewodniczę) pewnych "warunków brzegowych", tak by eksperci mogli przygotować projekt ustawy. W Polsce jest - niestety - niewiele osób, które się na tym naprawdę znają, mimo iż tak wielu wypowiada się na temat ustroju Warszawy.

W tej fazie nie chcę pisać bardziej konkretnie o naszych propozycjach, przede wszystkim chodziło mi o pokazanie problemów.

Zwłaszcza, że wielu mieszkańców Warszawy nie dostrzega, iż jest ona całością większą niż by to wynikało z granicy ustalonej swego czasu przez urzędników z Komitetu Centralnego. Ta granica ma jakąś magiczną moc. Mnie ona już od dawna nie dotyczy, bo mieszkałem w różnych miejscach - na rogu Brzeskiej i Białostockiej, przy placu Na Rozdrożu, ostatnio w Płochocinie (co zresztą sobie chwalę); nieustannie przekraczam tę granicę z racji swoich obowiązków i wiem, jak bardzo jest ona sztuczna i jak szkodzi rozwojowi Warszawy.

Autor jest burmistrzem Ożarowa Mazowieckiego i przewodniczącym Sejmiku Warszawskiego. “Wspólnota”, Rocznik 1998, Nr 19, str. 5

     

galeria