galeria

         

Dyskusja redakcyjna

GŁOS OPOLSKIEGO

Jaka to reforma, skoro na jej ołtarzu mamy składać tak ważne racje? - pytają samorządowcy z opolskiego. Nie bez pewnego rozgoryczenia, ale ze zrozumieniem istoty i wymagań reformy administracyjnej kraju rozmawiali w naszej redakcji: CZESŁAW TOMALIK - prezes Związku Gmin Śląska Opolskiego, GINTER JENDRSCZOK - burmistrz Kluczborka, ZDZISŁAW MARTYNA - burmistrz Korfantowa i ANDRZEJ SPÓR - wójt Wilkowa. Wierzą oni, że opolszczyzna zachowa samodzielność, a w jej granice powrócą ziemie: raciborska i oleska.

- Toczy się dyskusja na temat przyszłego podziału administracyjnego kraju. Padają różne liczby województw. Jaki wariant, zdaniem panów, jest optymalny?

Ginter Jendrsczok: - Utworzenie 17 województw. Ten wariant budzi zdecydowanie mniej strachu, bowiem kiedyś już było coś podobnego. Choć teraz budujemy zupełnie nową strukturę, to mimo wszystko liczba 17 jest gdzieś w nas zakodowana. Nadal istnieje w ludzkiej podświadomości, a więc społecznie będzie akceptowana. Nawet te województwa, które utracą swój status, łatwiej przyjmą likwidację, bo powracamy do minionego.

Zbigniew Martyna: - Jeszcze za ministra Marka Borowskiego uczestniczyliśmy w symulacjach powiatowych. Wiemy doskonale, jak trudno podzielić kraj. Inaczej rysuje się układ powiatów w województwach: radomskim czy legnickim niż w tych, które były już wcześniej. Na ich mapach bowiem powiaty praktycznie nadal istnieją. Nawet z uwagi na koszty reformy racjonalniejszą wydaje się liczba 17 województw.

Ginter Jendrsczok: - Przy 12 województwach powstaje zupełnie nowa struktura powiatowa, budowana od początku.

- W wariancie 12 nie ma województwa opolskiego. Panowie go bronicie. Jakie racje przemawiają za pozostawieniem opolszczyźnie samodzielności?

Ginter Jendrsczok: - Jest ich wiele. opolskie posiada własną specyfikę kulturową i społeczną. Obrazowo ujmując, województwo to stało się pewnym bukietem różnorodności, który jest jego bogactwem, a nie utrapieniem. Dość dobrze nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać i współpracować. Gdy nas się rozszarpie i poszatkuje, utracimy wszystko, co dotychczas osiągnęliśmy. A mamy na przykład już dopracowaną strategię rozwoju regionu. Robiliśmy ją, myśląc o przyszłych powiatach. W takich też zespołach ją redagowaliśmy.

Dziś bardzo dużo nawzajem wiemy o sobie, doskonale się znamy. Trzeba jednak pamiętać, że każdy obawia się inności lub zmian. Mamy świadomość, iż zmiany są konieczne. Tym bardziej, gdy idą w pozytywną stronę. Wtedy trzeba zdobyć się na odwagę i zrobić krok naprzód. My go chcemy uczynić. Ale tak się składa, że według mapy dwunastu województw, opolszczyzna rysuje się w województwie katowickim. Tego przypisania najbardziej się boimy. Bo popatrzmy na ten układ z punktu widzenia gospodarki. Potencjał ekonomiczny plasuje województwo opolskie około dziesiątego miejsca w kraju. Odpowiedni do tego jest nasz wkład do budżetu państwa. Natomiast we wtórnym podziale środków budżetowych spychani jesteśmy aż na 42 pozycję w kraju. Rozumiem, że solidarnie zobowiązani jesteśmy pomóc słabszym. Ale dlaczego degraduje nas to o trzydzieści pozycji? Tak dzieje się od wielu lat.

Znamy sytuację województwa katowickiego. Ze względu na restrukturyzację górnictwa i hutnictwa będzie ono przez długie lata wysysać środki, uzasadniając to tym, że w opolskiem żyje się dostatnio i niczego tam nie brakuje, między innymi dzięki powiązaniom z Niemcami.

Czesław Tomalik: - Nie chcę, by koledzy z Katowickiego źle nas zrozumieli i poczuli się urażeni. Ale wyobraźmy sobie sytuację, gdy włączy się nas do regionu, w którym trzeba zamykać kopalnie. Weźmy pod uwagę przykład Raciborza. Co się stało z tym miastem? Do 1975 roku było gospodarczo drugim w opolskiem. Teraz w Katowieckiem jest dwunaste. Górnośląskie miasta są monokulturowe. Jeśli w ponad 100-tysięcznym ośrodku jest kilka kopalń i jedna fabryka cukierków, to mamy wyobrażenie o tym, co może oznaczać restrukturyzacja. Spółki węglowe są przeważnie bankrutami. Gdyby nie praktyka nieegzekwowania od nich należności, to przestałyby istnieć. W imię czego mamy więc wstąpić do takiej wspólnoty?

Ta reforma ma służyć rozwojowi kraju. Obawiam się jednak, że przyniesie nowe blokady i pozrywa istniejące więzi. W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o historię do drugiej wojny światowej, choć ona przemawia za samodzielnością opolskiego. Proszę zauważyć, że granice rozbiorowe w pewnym sensie nadal istnieją. Odrębność dawnego województwa śląsko-dąbrowskiego uświadomili sobie w 1951 roku nawet ówcześni rządcy kraju, stanowiąc o odrębności opolskiego wraz z Raciborzem i Olesnem. Pomijam oczywiście kontekst polityczny. Ale województwo w kształcie wtedy ukonstytuowanym faktycznie przetrwało do dziś, czego dowody otrzymuję w rozmowach z moimi kolegami z gmin. Nadal jesteśmy żywą wspólnotą kulturową i gospodarczą. Dlaczego zatem należy nas podzielić? Jaka to reforma, skoro na jej ołtarzu mamy składać tak ważne racje?

- Czy jednak opolszczyzna, która na pewno ma swoje pełne i uzasadnione prawa domagać się odrębności regionalnej, nie spowoduje precedensu? W rezultacie zamiast podziału na wielkie regiony, umocowane historycznie, ponownie rozdrobnimy kraj, bo o swoją suwerenność upomną się inne województwa.

Czesław Tomalik: - Nie chodzi o to, byśmy wszyscy przyklękli przed twórcami reformy. Zapoznałem się z mnóstwem opracowań, które przytaczają poważne argumenty - nawet rangi europejskiej - za podziałem na dwanaście regionów. Ale przecież w rozumieniu strategicznych zadań dla naszego kraju, te zmiany nie mogą być dokonywane na gorsze. Bo dla jakiej idei spowodujemy, że spadnie koniunktura w województwie bielskim, czy zmniejszy się ranga Częstochowy? Celowo podaję te przykłady, by nie podkreślać wyłącznie partykularnych interesów naszego regionu. Jak bez uwzględnienia racji można reformować, jeśli - co zawsze podkreślam - celem jest zdynamizowanie rozwoju kraju?

Profesorowie Grzegorz Gorzelak i Bohdan Jałowiecki mówią, że ma być 12 województw i 110 powiatów. Ale jak na przykład pożenić wspólnotę kluczborską z namysłowską, które funkcjonalnie są odrębne? Czy mamy zatem reformować podobnie jak w 1975 roku? Jeśli ma mieć to sens i ducha demokratycznego, nie możemy naginać rzeczywistości do przyjętego założenia 12. Na poziomie gmin i powiatów wyraźnie widać to, do czego się odwołujemy, argumentując samodzielność naszego regionu. Są to te bezsprzecznie istniejące więzi. Okazuje się, że nie zawsze administracyjne idee spotykają się ze społecznym poparciem. Tak było, gdy próbowaliśmy tworzyć pod opolem powiat grodkowsko-niemodliński. Nysa Kłodzka dzieli tak skutecznie cztery gminy, że nową wspólnotę uczyniłaby sztucznym tworem. Nie wolno więc niszczyć istniejących struktur.

Reforma jest przyczyną moich osobistych rozterek. Marzyłem o niej. Ale nie może ona polegać na tym, że ktoś w Kancelarii Premiera przeprowadzi ją cyrklem i kalkulatorem. Czy po to wszczyna się dyskusję, by następnie ją skwitować odgórną decyzją? Naprawdę odrzuciłem racje emocjonalne. Staram się patrzeć pragmatycznie. Tym bardziej uważam, że skoro reforma ma być lokomotywą rozwoju kraju, musimy sobie odpowiedzieć, na ile mamy prawo modelować strukturę, która nie powstała wczoraj i jest nadal żywym społecznym układem.

Ginter Jendrsczok: - W tej reformie najpierw należy pomyśleć o ludziach, dopiero potem zastanawiać się nad techniką i organizacją zmian. Tego nie da się z dnia na dzień wytyczyć i zadekretować. Bardzo chcieliśmy tej reformy. Wiedzieliśmy, że z wielu względów trzeba ją zrobić. Nie dlatego, by pieniędzy przybywało. Tak się nie stanie. Ale będą one znacznie lepiej wydawane. Reforma jest zatem po to, by lepiej nam wszystkim się żyło. To jest ten jej sens i cel. I ta idea gdzieś się zatraca.

Jakim kryteriom powinien odpowiadać region i czy opolszczyzna je spełnia?

Ginter Jendrsczok: - Ekonomicznie powinien być tak mocny, by samodzielnie funkcjonować. Zinwentaryzujemy więc stan obecny. Okaże się, że na 49 województw jedna trzecia spełnia ten warunek. W tej liczbie znajduje się także opolszczyzna. Do nas nie trzeba dokładać. To my dokładamy do tego wspólnego worka. Liczę więc, że będzie 17 województw razem z naszym.

W kryteriach regionu powinny być uwzględniane też kwestie społeczne i kulturowe. Tymczasem są one traktowane jak ciasne buty. Ubolewamy nad tym, ponieważ dziś łączące nas więzi budowaliśmy długo i z mozołem. Sieć naszych wspólnot jest w tej chwili bardzo silna. Czy przyjdzie ją rozerwać? Przyznam, że obawiam się tego.

Czesław Tomalik: - Cechy polskiego regionu określił profesor Mikołajewicz. Według niego, powierzchnia powinna wynosić przynajmniej 10 tys. km kw. I tyle mamy wraz z ziemią raciborską i oleską. Powinien liczyć milion mieszkańców. Tyle posiadamy. Ośrodkiem centralnym regionu ma być ponad stutysięczne miasto z rozwiniętymi lokalnymi i ponadlokalnymi funkcjami usługowymi w zakresie oświaty, szkolnictwa wyższego, nauki, kultury, ochrony zdrowia, administracji i finansów. Opole spełnia wszystkie te wymagania. Zgodnie z tymi kryteriami województwo ma być też gospodarczo rozwinięte, zapewniając odpowiednio wysoki stopień samodzielności i niezależności od budżetu centralnego. O tym mówiliśmy. Poza tym posiadamy dostateczne zasoby wykwalifikowanej kadry, w tym zarządzającej, oraz ukształtowaną kulturę osadnictwa, czyli osiedla o zróżnicowanych funkcjach i wielkościach, powiązane z centralnym ośrodkiem regionu. Wykształciły się u nas instytucje pozarządowe, wspierające rozwój regionalny i lokalny. Mamy również możliwości programowania dalszego rozwoju gospodarki, infrastruktury, usług społecznych i kultury.

Nie fetyszyzujmy standardów europejskich. Nie jest bowiem prawdą, że istnieje wymóg uzależniający proces przystąpienia do Unii Europejskiej od utworzenia akurat 12 regionów. Posiadam dane z Włoch, Niemiec i Francji. Na przykład w Niemczech trudno porównywać 17-milionową Nadrenię-Westfalię z historyczną, ale zaledwie milionową Saarą, czy z dwumilionowym Szlezwikiem-Holsztynem. Zarówno Saara, jak też Szlezwik są obszarami o charakterystycznych dyfuzjach kultur mniejszości narodowych. Zatem nasze województwo - włączając Racibórz i Olesno, z uwzględnieniem jego specyfiki historycznej i etnicznej - plasuje się w europejskiej normie.

Andrzej Spór: - Na pewno w tych kryteriach należy jako pierwsze rozpatrywać zagadnienia ekonomii. Drugie w kolejności są zagadnienia kulturowe. Posiadamy obecnie aż trzy wyższe uczelnie. Długo o nie zabiegaliśmy. Robiliśmy to z myślą ratowania województwa. Mamy ogromny potencjał naukowy i tysiące studentów. To jest jeden z ważnych argumentów.

Rozważnych działań wymaga problem mniejszości niemieckiej. Do kogo ją przypisać? Czy do Wrocławia, gdzie prawie tej mniejszości narodowej nie ma? Nagle wrocławskie zostanie uszczęśliwione inną nacją, innymi i nie znanymi mu problemami społecznymi i kulturowymi. W opolskiem już się zintegrowaliśmy. Nie ma podziału na Polaków i Niemców. Razem żyjemy i pracujemy. Szkoda tego marnować.

- Jeśli budujemy państwo unitarne, to czy jest słuszne tworzenie regionu ze znaczącą mniejszością narodową?

Zdzisław Martyna: - Chcę odmitologizować postrzeganie mniejszości niemieckiej na opolszczyźnie. To nie jest tak, że mniejszość jest u nas większością. W tej chwili Niemcy nie stanowią nawet jednej trzeciej ludności województwa.

Czesław Tomalik: - W przypadku reformy, mniejszość niemiecka ma jednak swoje ważkie argumenty. Uwzględniając bowiem standardy Unii Europejskiej, musimy liczyć się z określonymi przepisami prawa międzynarodowego, które zabrania eksperymentów w strukturach administracyjnych na niekorzyść mniejszości. Co prawda w Polsce żar problemów narodowościowych wygasa i w reformie administracyjnej nie powinny być rostrzygające. Ale potencjalnym konfliktom należy zapobiegać tworząc warunki dla istnienia odmienności etnicznych. Natomiast na pewno nie dostrzegałbym niebezpieczeństwa reperkusji tego działania w odniesieniu do innych mniejszości. W końcu aspirujemy do Unii Europejskiej, w której granice geograficzne i społeczne stają się płynne.

Ginter Jendrsczok: - Chcę przypomnieć, że mniejszości narodowe zamieszkują tereny takich byłych województw jak białostockie, lubelskie czy rzeszowskie. Powracamy więc do początku rozmowy, czyli optymalnego podziału kraju. Ten fakt bowiem przemawia na korzyść wariantu 17 województw. Takie rozwiązanie będzie więc i w tym przypadku najmniej konfliktogenne.

Czesław Tomalik: - opolszczyzna nie graniczy z Niemcami. Zagrożeń dla unitarności Polski raczej upatrywałbym w województwach bezpośrenio sąsiadujących. Za to skorzystam z okazji, by zwrócić uwagę na bardziej istotny problem. Wiąże się on z granicą Wisły, dzielącej nasz kraj na pół. Dysproporcje między wschodnią i zachodnią częścią Polski stale się pogłębiają. Zastanawiam się, jak powinien rozwijać się kraj, by te różnice niwelować. Ten dylemat powinien być istotnym wątkiem reformy. W Niemczech poziom infrastruktury technicznej i społecznej jest wyrównany. Tam stosuje się jawną i racjonalną politykę wyrównań finansowych, gwarantujących równomierny rozwój. W dyskusjach naszych polityków nic nie słychać o rozwiązaniu problemu podziału na dwie Polski.

Rozmawiali:

Agnieszka Serbeńska i Maciej Rosalak

“Wspólnota”, Rocznik 1998, Nr 5, str. 6

     

galeria